Galapagos

 I love Boobies!

Głuptak czyli Blue Footed Booby 

No i co tu napisać, kiedy ma się mieszane uczucia? „To skomplikowane”? 😂
Przede wszystkim Galapagos nie jest tanie. Może więcej - jest to maszynka do robienia pieniędzy i dobry marketing. Nie, nie tylko. I dlatego mam problem. Każda ocena jest subiektywna, ale…miotaliśmy się między „WOW”, a „Serio”? 
To co jest najlepszego w Galapagos, to niesamowita, częściowo endemiczna fauna, zarówno lądowa jak i wodna. Ekstra! Lwy morskie (te słodkie foki) i legwany(iguany) morskie walają się gdzie popadnie 😂 Ta koegzystenzja ludzi i zwierząt jest cudowna! Zaskakujące, że ludzie trzymają się narzuconego zachowania odległości, więc zwierzęta mają spokój i widać to po nich. Mają „wywalone” 😂 i śpią spokojnie. 










To co jest po drugiej stronie medalu to koszty, wycieczki lokalnych tour operatorów trochę na siłę, przemieszczanie się i ich „ekologia”. 
Na początek - Galapagos to Park Narodowy, w całości. Przed wylotem trzeba wypełnić 2 deklaracje - jedna państwowa odnośnie kontroli wjazdów TCT (10$/os), drugia BIO, że nic nie w wwozisz i w sumie nie do końca wiemy czego jeszcze nie robiliśmy, bo ta deklaracja była jedynie w języku hiszpańskim 😂. Zaznaczaliśmy „NO” z góry na dół, bo tak nam świtało. Bagaże przed nadaniem trzeba przepuścić przez maszyny od BIO-weryfikacji i dopiero wtedy można je nadać. Zamiąch i mañana we wszystkim.  Po przylocie trzeba dodatkowo zapłacić obecnie 200$/os opłaty wstępu do Parku Narodowego. To jest podobno ich sposób limitowania ilości turystów, wcześniej było "tylko" 100$. 
Myśmy lecieli na Santa Cruz, a tak naprawdę lotnisko nazywa się Baltra i jest na wyspie Seymur. Z lotniska bus (5$/os) podwozi do portu, gdzie promem (1$/os) przepływa się na Santa Cruz. Tyle, że to jest północna część wyspy, na której nic nie ma. Trzeba ok 45min przejechać taksówką (pickup za 30$) lub autobusem (5$/os) na południe, do Puerto Ayora. Ta miejscowość jest portem wypadowym na wszystkie okoliczne wyspy i ogólnie większość życia się tam toczy. Na położonej na wschód San Cristobal jest stolica Galapagos, ale to na Santa Cruz jest w centum Galapagos i pewnie z tego powodu mieszka tutaj najwięcej osób (ok. 20k). Stąd odchodzą promy na Santa Isabelę, San Cristobal i Floreanę. „Promy” powinnam napisać…bo niby „Ferry” i każdemu się prom wizualizuje, a tu nie! To są w lepszym lub gorszym stanie średniej wielkości łodzie motorowe mieszczące 30-40 osób. Różni przewoźnicy, cena 30$/os w jedną stronę, niezależnie od portu docelowego.
Łeb pęka od hałasu (nie da się rozmawiać, sam ze sebą też nie), od spalin, od wątpliwych aromatów z pokładowego WC i od jeb, jeb, JEB o fale (nie da się jeść, picie bez oblania się to wyższa szkoła jazdy). Całość takiej przeuroczej podróży to bagatela 2 GODZINY. Wiecie jak to długo?! Było paru co zzielenieli i żołądki im wysiadły. Japonka sobie limo nabiła, chyba w kiblu będąc. Ogólnie lepiej siedzieć i się nie ruszać, ewentualnie spać jak komuś się uda w tym hałasie i jękach wydawanych przez łajbę tłuczącą się raz po raz o fale. Moje odczucie było takie jakby łódź miała pęknąć na pół, przy okazji odrywając pasażerom głowy. 
Samo Puerto Ayora to spora baza noclegowa i restauracyjna. Nie jest to jakieś nadzwyczajnie urocze miasteczko, a raczej takie z gatunku tu na taśmę klejącą, tam na druty, a jeszcze gdzie indziej miało być „San Francisco”, ale kasy zabrakło i niszczeje. No może jedna ulica przy porcie zasługuje na miano „reprezentacyjnej”. 








Knajpy lepsze-gorsze, jak wszędzie, ale jedno jest pewne - ryby i owoce morza to jest to co tu mają wszędzie, super świeże i bardzo dobre! Po jedzeniu ekwadorskim to cudowna odmiana! I to jest z kolei duży plus!


Będąc na Santa Cruz wybraliśmy się rowerami do rancha El Chato z wielkmi żółwiami żyjącymi w naturalnym środowisku. Takie ranczo jak w Teksasie, tylko zamiast koni po terenie kręcą się "żółwiki". Rzeczywiście było ich dużo i były duże 😁 Przeszliśmy się też lawowymi tunelami chociaż mniej imponującymi niż ten, który widzieliśmy kiedyś na Hawajach.









Byliśmy też na plaży w Tortuga Bay, gdzie widzieliśmy najbardziej agresywne zachowanie Iguan Morskich 😂 O właśnie, o Marihuanach dwa słowa 😂 Iguana Morska, po hiszpańsku czytana jako „Marin Ihuana„  jest endemicznym gatunkiem Galapgos. Przystosowały się do życia w wodzie i na lądzie. Mają gruczoły pozwalające wywalać sól ze skóry. Jak mieliśmy okazję się przekonać na Tortuga Bay - świetnie pływają, choć wcześniej spotykaliśmy je tylko na brzegu.  Wyglądają jak paskudy, smoki takie, wszyscy się trzymają od nich z daleka. Panie są czarne i bardzo łagodne, panowie się lepiej wybarwiają w porze godów i potrafią być agresywni…w stosunku do siebie. No i tutaj przejaw tej agresywnej postawy- walka dwóch samców, a w zasadzie-zapasy bez kisielu 😉








Spacer do Tortuga Bay bardzo ciekawy, takim opuncjowym gajem, gdzie opuncje miały wręcz pnie jak sosny!





Poza samodzielnym zwiedzaniem samej Santa Cruz, wzięliśmy też poleconą przez biuro wycieczkę na Floreanę, pod tytułem 65% snorkeling, 35% hiking. Nie było to warte całego dnia i męczarni trasferu przez 2h w jedną i 2h w drugą stronę łodzią, jeszcze mniejszą niż „Ferry”. Miały być flamingi - były dwa z czego jeden żywy i w cholerę daleko, a drugi wyzionął ducha. 



Z premedytacją nie chcieliśmy płynąć na Bartolomeę, bo to najdroższa wycieczka, tylko za tych kilka zdjęć, których pełno w necie (jak wpiszecie w google Galapagos to od razu zobaczycie zdjecia robione z Bartolomei). Ceny wycieczek różnie - od 150$ do 350$ od osoby. Spędziliśmy 2 dni na Isabeli (1 nocka), płynąc tam promem, co było bardzo dobrą decyzją, bo tamtejsze Puerto Villamil jest mniejsze, ładniejsze niż Puerto Ayora i położone nad piaszczystą plażą. Wieczorne zaleganie w barze na plaży przy drinkach z „happy hours” robi robotę. 






Najlepsza wycieczka i snurkowanie było też na Isabeli, na Los Tunelos. Mega! Było wszystko co najlepsze - głuptaki (blue footed boobies) i olbrzymie żółwie wodne i rekiny, płaszczki, a nawet konik morski! Radocha w pełni! Dodatkowo krajobraz nie z tej ziemi - łuki i tunele lawowe pozalewane przez ocean, z kaktusami i inną zieleniną próbującą tam przetrwać. 







Pokusiliśmy się też na "spacerek" do Wall of Tears (Ściany Płaczu), ale nie była jakaś nadzwyczajna atrakcja. Takie tam dreptanie w ukropie. No dobra, widoki na koniec były przyjemne - na zatokę i na Puerto Villamil w oddali. A ściana płaczu jest pozostałością po zakładzie karnym, do którego Ekwador zsyłał więźniów, między innymi politycznych. 





Miała być jeszcze ekologia. Chyba na Santa Cruz najgorzej. Nie wiemy o co chodzi, ale zarówno w Ekwadorze, jak i na Galapagos normalnym jest zostawianie autobusu, samochodu, motocykla i skutera „na chodzie”. Idą na zakupy- a skuterek pyrka. Stoi autobus, odjedzie za 20 min - klekocze. I tak prawie ze wszystkim co jeździ - tylko się kurzy i smrodzi starym dieslem. Dodatkowo przed wjazdem do Puerto Ayora stoi elektrownia. Zdawałoby się, że w takim miejscu raczej fotowoltaika, co? A no nie. Stoją, buczą i smrodzą turbiny na diesla.
Z wodą pitną mają problem, w kranach odsalana, nie nadaje się do picia, nie ogarnęli uzdatniania na tej wyspie. Wodę zdatną do picia dytrybuują po domach, knajpach i hotelach.
Łodzi w porcie od czorta, bo „Ferry”, bo wycieczkowe, bo towarowe, bo „taxi boat” dowożące na Ferry, no tu też ekologię czuć w powietrzu i kołami się po wodzie rozchodzi. Ot i Park Narodowy. 
Nie byliśmy na wszystkich wyspach, ale ma się wrażenie powtarzalności-mocno wypalone, tylko nieco zielone fragmentami. 

A na odchodnym, w drodze do samolotu zobaczyliśmy jeszcze iguanę lądową! No ładne smoczydło, trzeba przyznać. 


Comments