Z samego rana przychodzimy 40 min wcześniej na marszrutkę do Alvani (tam musimy przesiąść się na jeepa do Omalo) a kierowca nam mówi, że brak miejsc i żebyśmy jechali do Telavi!
W Dartlo jest niezła knajpa i śniadanie i obiad można zjeść, tym razem i ja się zaopatrzyłam w czaczę, też do 0,5 l plastikowej butelki nalewanej, a że kupiliśmy też puri (gruziński chleb) to Zbyszek podsumował, że prawdziwa słowianka wraca z chlebem i wódą 😈
Góry pięknie zielone i kwitną we wszystkich kolorach! Flora jest niesamowicie bogata i różnorodna, natomiast fauna nieco zawodzi i to bardzo dosłownie. Są krowy, a jakże, są stada owiec-niestety. Niestety bo te cholerne owce są pilnowane przez cholerne psy pasterskie bez pasterza. I tu jest pies pogrzebany, a w każdym to chętnie byśmy pogrzebali. I tu się okazało jakiego farta mamy, że razem z chłopakami idziemy. Oni ida szybciej, my dreptamy z tyłu, ale zamiast umówionego popasu za 2h stoją i medytują wcześniej. Co jest? No mamy problem- pies nas nie chce przepuścić. O szlag- rzeczywiście jakieś skrzyżowanie kaukaza z pitbullem drze ryja na środku ścieżki. Nie wygląda przyjaźnie, było coś w internetach żeby uważać na psy pasterskie, a na mapce z informacji turystycznej nawet na czerwono zaznaczone miejsca gdzie te cholery można spotkać. Kombinujemy- wycofamy się, poczekamy, owce pójdą (chodź nawet ich nie widzieliśmy). My za górkę, a ta zajadła suka nas od drugiej strony! No to nastroszyliśmy kijki trekkingowe w jej stronę, ale mówimy dobra, przynajmniej nie blokuje już drogi. O rany, jaka to była mordęga, żeby ominąć to cholerne stado!! Z godzinę nas prowadziła, czasem doskakując na 2 m z zębiskami, ale chyba dzięki temu, że byliśmy w większej grupie to jakoś się udało. Po drodze było jeszcze kilka kundli i czasem po 2-3, ale mniej zajadłe niż ta pierwsza suka. Potem spotkani po drodze Włosi opowiadali, że ten pies skoczył na dziewczynę, ale jej nie pogryzł, byli we dwójkę. Po tym dniu powiem Wam- stada owiec w zasięgu wzroku napawają nas obawą i psują radość z trekkingu. A widoki były dzisiaj obłędne- zielone doliny, wielka przestrzeń, kwitnące łąki i wieże tuszedzkie stojące na graniach i szczytach.
Jednak trochę opóźnienia załapaliśmy przez te pchlarze paskudne, a jeszcze dalej mieliśmy postój przez stado krów prowadzone przez pasterza ścieżką. Musieliśmy zejść byczkom z drogi, bo strasznie bojaźliwe i nie chciały się z nami minąć. No i jednak długość trasy, czas i przewyższenia nas pokonały, nie doszliśmy do obozowiska, znaleźliśmy miejsce wcześniej, jakieś 24km zrobiliśmy. Chłopaki pewnie pocięliby dalej, ale zostali z nami, my już mieliśmy dosyć. Czacza z Dartlo okazała się mocniejsza, podejrzewana o 60%, bez zapity, bo nie ma czym.
Comments
Post a Comment