Dach Ekwadoru cz.1

Czas na nowe wyzwanie! Andy Ekwadorskie - część Andów Północnych z najwyższym szczytem Chimborazo 6268 m npm 😁


Ale ale, zanim do tych 6k dotrzemy to jeszcze długa droga przed nami, z kilkoma wysokimi szczytami i wulkanami na trasie. Plan jest dość ambitny, bo 5 szczytów w niecałe 2 tygodnie.

Dzień 1 – Zwiedzanie Quito
Dzień 2 – Wycieczka na targ Otavalo. Powrót do Quito.
Dzień 3 – Wspinaczka na Guagua Pichincha 4794 m n.p.m.
Dzień 4 – Wspinaczka na wulkan Corazon 4788 m n.p.m. Przejazd do Huerta Sacha.
Dzień 5 – Wspinaczka na Iliniza Norte, nocleg w schronisku na 4750 m n.p.m.
Dzień – Wspinaczka na szczyt Iliniza Norte 5126 m n.p.m. Powrót do Huerta Sacha.
Dzień – Wyjazd pod Cotopaxi, trekking i nocleg w schronisku na 4800 m n.p.m.
Dzień Atak szczytowy na Cotpaxi 5897 m n.p.m. Zejście w dół. Przejazd do Baños.
Dzień Odpoczynek w Baños . Kąpiel w gorących źródłach.
Dzień 1– Podejście do schroniska na 5000 m n.p.m na Chimborazo
Dzień 1– Atak szczytowy na Chimborazo 6268 m n.p.m. lub na przedwierzchołek 6200 coś, jeżeli siły i/lub pogoda nie pozwolą. Powrót do Quito.
Dzień 12 – Dzień rezerwowy.
Tak wygląda plan, jak uda nam się ze 3 szczyty zdobyć to i tak będziemy zadowoleni :) 

Sprzętu trochę musieliśmy zabrać: raki automaty, czekan, kijki, uprząż z karabinkami i taśmami, kaski, okulary lodowcowe, śpiwory grube puchowe, mata, łapawice puchowe i kurtka gruba na atak, no i skorupy (czyli buty pod raki automatyczne, na duże wysokości). To będziemy musieli mieć ze sobą na tych najwyższych. Apteczkę jedną mamy wyjściową mocno wypakowaną i osobisty zestaw leków u każdego na wyjścia, plus jedna zapasowa wypchana na maksa pozostająca w noclegach. Problem mieliśmy ile i jakich butów zabrać, więc Gab skończył ostatecznie z podejściówkami, wysokimi trekkingowymi, plus sandały, plus klapki pod prysznic i skorupy. Ja wybrałam wyższe trekkingowe i skorupy na góry, brubecki (to takie cienkie pseudo-adidaski z wełny merino, ale na vibramie) na schroniska, plus sandały i klapki.



Do tego stuptuty, kurtka hard shell, puchówka cienka, przeciwdeszczówka i shell przeciwdeszczowy na spodnie. Dopadłam fajne ocieplane spodnie na ataki szczytowe, zobaczymy czy się sprawdzą. Mamy po 2 pary rękawiczek plus łapawice, czapki, buffy i inne takie. Plus ciuchy, kosmetyki. Sporo tego, ale udało się nam zmieścić w 2 nadawane (duży plecak i duffle 140l) plus podręczne (nasze plecaki na wyjścia na lekko) plus dwa personal item (mały plecak miejski u Gaba i torebko-plecak u mnie).


Dzień 1 - Quito
Dzień bardzo chillowy, spacerkiem po mieście. Trafiliśmy na obchody 491-lecia założenia Quito 😄 więc korowód przez całe miasto, kolory i muzyka z każdej strony. 


Bazylika del Voto Nacional. Cały czas niedokończona, bo plotka głosi, że jak ją ukończą to nastąpi koniec świata. Może z lotniskiem w Baranowie to też ten przypadek? 🤔
Z dachu piękny widok na całe Quito i przy okazji na korowód mijany wcześniej.




Najstarszy kościół jezuicki w Quito, de la Compañía de Jesus - zaczęli budować w 1605 a skończyli w 1765. Z zewnątrz nic nie zapowiada tego co jest w środku. A co w środku? Skromnie, ale czysto 😅 Wszystko jest ozłocone - każda rzeźba, obraz, rama, ściana, sufit, aż dziwne że posadzka nie. No robi wrażenie, bo koronkowa robota. Tylko zawsze nachodzą mnie myśli o tym  jak dużo możnaby zrobić dla ludzi za całą taką kasę jaka była do tego potrzebna 🤷🏻‍♀️




Byliśmy też w kościele i klasztorze Franciszkanów. Olbrzymi wielohektarowy kopmleks w środku miasta, z muzeum lokalnej sztuki sakralnej. Jest tu też figura Marii Dziewicy ze skrzydłami anioła, depcząca i trzymająca na łańcuchu smoka/węża, która stała się symbolem Quito. Na koniec dnia udaliśmy się na wzgórze z „aluminiową dziewicą”, bo właśnie górujący nad miastem pomink jest odtworzeniem wspomnianej rzeźby. 40m posąg wykonany w całości z płyt aluminiowych. 


Na koniec dnia jedliśmy w knajpie dla lokalesów. Nawet znikoma znajomość hiszpańskiego z Duolingo się przydaje 😁 Choć nie zawsze jest wystarczająca 😂 wybrałyśmy z Asią czerwone wino do kolacji, po etykiecie, bo było z rejonu Cotopaxi. Tanie nie było (szczególnie porównując do cen jedzenia), otwieramy, a tu zapach typowego mózgotrzepa… no będzie wesoło. Próbujemy - jakieś dziwne, takie półsłodkie, co to jest? No to się okazało, że vino de mortiño to wino z dzikich borówek andyjskich! Fakt, jak się przyjżeć, to na etykiecie są borówki, a nie winogrona… jest to wino pochodzące z gór Ilinizas produkowane przez lokalnych mieszkańców. Jak widać czasem warto nie wiedzieć co się kupuje, bo pewnie byśmy nie spróbowali 🙃
 























Comments