Dzień 4 - Ekwadorskie Serce zdobyte, czyli wulkan Corazon ❤️ 4790m npm
Dzisiaj była wyrypa…i chwile zwątpienia. Przewyższenie 1000m, ok 7km do wierzchołka i tyle samo w dół, więc więcej niż wczoraj, ale docelowa wysokość podobna. Z rana super widoczność, więc udało się upolować i Corazon i Ilinizę Norte (następna w kolejności) i Cotopaxi (po niej).
Corazon:
Iliniza Norte, ma dwa szczyty, my wchodzimy na ten szczyt po prawej:
Cotopaxi (to już 5800m npm):
Początek trasy nie zwiastował problemów - 300m przewyższenia polną drogą. Gęsiego weszliśmy w przepiękne trawy, którymi byłam zachwycona, do momentu…kiedy okazało się, że to teren podmokły i idziemy po błocku. A zejście po tym to dopiero była zabawa! Ślizgi niekontrolowane.
Następnie żwirkami podchodziliśmy pod przełęcz na której ubieraliśmy uprzęże i kaski. Najstarsza para w grupie zrezygnowała chwilę wcześniej i zawrócili do autobusu.
Mi już do przełęczy szło się ciężko, ale najgorsze było to ostatnie 200m po skałkach.
Z przodu nasza piątka harpaganów pocinała jak zła, a ja ledwo krok za krokiem. Ewidentnie aklimatyzacja się dobrze nie załączyła, bo każde wdrapanie się o metr wyżej było takim wysiłkiem, że myślałam że się poż…zhaftuję. Łukasz był cały czas z nami na tyłach, na przodzie przewodnik Mauricio. Były dwa momenty gdzie chciałam zrezygnować i gdyby nie wsparcie Gaba, to tak by było. Po co ja sobie to robię? Na własnym urlopie, za własne pieniądze! Zamiast leżeć na plaży z drinkiem z palemką. Jeszcze do tego jak na złość w tym skalistym i całkiem odsłoniętym terenie zachciało mi się na dwójkę. Broniłam się długo, bo może się wchłonie? No nie chciała, musiałam zostać w tyle, pojść na boczek i zrzucić balast. Dobrze, że poza naszą ekipą nikt więcej się nie wspinał. Żółwim tempem udało się nam dotrzeć, ekipa czekała na nas na szczycie, więc schodziliśmy już razem.
Ostatecznie nie używaliśmy uprzęży, bo wszyscy na skałach sobie dobrze radzili. Sam szczyt w chmurach, więc znów podziwialiśmy mleko. Na trasie w dół padało, potem mieliśmy drobny grad.
Powyższe zdjęcia widzicie dzięki Asi i naszemu ekwadorskiemu przewodnikiwi Mauricio 🙏🏻, bo to my tam na grani jesteśmy 😁
Delikatne symptomy choroby wysokościowej się objawiły, ja się słabo czułam no i ledwo szłam, a Gaba łeb trzaskał na maksa pomimo wziętych tabsów. Na szczęście na dole wszystko ustąpiło. Śpimy w hacjendzie Huerta Sacha na 3800m npm. Tu już zimno, śpimy pod kocem i dwiema kołdrami. Jutro wchodzimy na 4500 i śpimy w schronisku, więc jest szansa na złapanie lepszej aklimatyzacji. A skoro przy śnie już jestem - przesunięcie czasowe oczywiście robi swoje, więc pomimo tego, że moglibyśmy pospać do 7 to budzimy się wcześniej. Teraz i tak już jest w miarę, bo dopiero o 6. Dodatkowo karnie pijemy te ok 4l napojów, więc w nocy wstajemy po 4 razy na sikanie. Taki wspaniały wypoczynek!
A odnośnie naszej ekipy- to na 9 osób jest 5 facetów i 4 dziewczyny, przy czym byłoby pół na pół, ale jedna z uczestniczek nie doleciała. A jakich historii się nasłuchaliśmy! Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale my naprawdę jesteśmy rozsądni. 😅
Comments
Post a Comment