Dojechaliśmy do Grand Lake, a tam… jak na Helu w lutym! 😜
Pusto, ludzi brak, wszystko wzdłuż głównej drogi pozamykane, wiatr hula po pustych ulicach…wymarłe miasteczko. Gab stwierdził, że tak się horrory zaczynają i że przerobią nas na hamburgera 😂 Estes Park zdecydowanie było bardziej „żywe”. Znaleźliśmy nasz domeczek, ładny, ciepło, tylko nie przyuważyliśmy przy rezerwacji, że aneksu brak. Trudno, dojemy owsianki na śniadanie, bo czajnik jest na wyposażeniu. Przez warunki, które nastały porzuciliśmy pomysły spania w namiocie, bo nie mamy odpowiedniego wyposażenia. Nie zamierzamy się umartwiać ani pokutować za grzechy. Wystarczy, że jest zimno na szlakach.






Miasteczko Grand Lake leży nad jeziorem Grand Lake, które jest rzeczywiście całkiem sporym akwenem, ale jest obok 3x większego jeziora - Shadow Mountain Lake, które natomiast leży obok 5x większego od siebie Granby Lake. Skąd ta wielkość w nazwie w związku z tym - nie wiem 🤷🏻♀️ Większość knajp funkcjonuje tutaj w sezonie. Teraz tylko jedna sensowna otwarta, ale jedzenie naprawdę dobre. No i chyba cała okolica spotyka się w tej knajpie, bo wieczorem na full, stolik ciężko dostać. Nie jest aż tak wymarłe jak widać 😉 Na śniadaniu zdecydowanie luźniej i poniżej możecie zobaczyć typowe amerykańskie śniadania (może oni drugi żołądek mają? 🧐)




Kolejnego dnia rano mieliśmy strasznego lenia i ochotę na odpoczynek, ale jechaliśmy za pogodą i ją dostaliśmy! Nie można było tego zmarnować. Przynajmniej krótki spacer się należy. Doszliśmy do punktu widokowego na Grand Lake Overlook na Estes Inlet Trail. Bardzo ładna trasa otwartą dolinką, cały czas z widokami na szczyty w oddali. Co prawda na trasie powrotnej widoki nieco się zmieniły.
Takie widoki na powrocie, ale cieszyliśmy się, że w dobrym momencie zaczęliśmy odwrót.
Były też chwile grozy 🥶🫣 bo choć mijaliśmy niesamowite organy i sople lodowe, to w paru miejscach wisiały dosłownie nad ścieżką, a są akurat w trybie roztapiania się i odpadania…Przed nami na ścieżkę cała bryła spadła! Zapowiedziałam Gabowi, że jakby tak mi spadło na kark i rdzeń kręgowy uszkodziło, to żeby się nie pierdzielił tylko od razu w przepaść zepchnął, że sie poślizgnęłam 🙈🙊🙉 Takie wizje mi po głowie chodziły.
Skoro to czytacie, to eutanazja nie była potrzebna i najwyraźniej inny powód też się nie znalazł (jeszcze)😜
Przyrodniczo tym razem mieliśmy spotkanie, a w zasadzie wiele, ale jedno wyjątkowo udane, z Pięknosusłem Złocistym (ang. Golden-Mantled Ground Squirrel):
Na piątek już tylko pozostała przejażdżka wewnątrz parkową drogą tak daleko jak się da (druga strona tej zamkniętej przez park) i obejrzenie z daleka Never Summer Mountains 😁 Zaraz za bramkami wjazdowymi do parku przygnębiający widok - masy spalonego terenu. A w zasadzie to wszystko dookoła spalone. Góry wyglądają jakby się nie ogoliły, bo sterczą tylko wykałaczki z sosen. Aż serce się kraje 😢 Okazuje się, że w 2020 był tu potężny pożar, który spalił 10% parku i część samego miasteczka Grand Lake. W związku z tym początkowe szlaki np. na Green Mountain nie mają za bardzo sensu.
Kawałek dalej poszliśmy na spacer Coyote Valley, tu pożar oszczędził okolicę i przy okazji pospacerowaliśmy wzdłuż rzeki Colorado, bo ona tutaj, gdzieś w Never Summer Mountains, ma swoje źródło. Taka przyjemna, spokojna górska rzeka. Kto by pomyślał, że to ta sama od Kanionu Colorado! Cicha woda!
I wyszło na to, że rzekę Colorado poznaliśmy całkiem dobrze z wielu różnych stron i okolic 😁
Na koniec zrobiliśmy spacer do 100 letniego rancza założonego przez niemieckich osadników w 1920r.
No i w drogę do Denver. Ostatni punkt naszej wyprawy.
Comments
Post a Comment