Dzisiaj przejeżdżamy przez Ngorongoro Conservation Area.
Ngorongoro jest pozostałością po największym wulkanie (większym niż Kilimanjaro), który zapadł się 2mln lat temu. Jest tu kilka mniejszych stożków wulkanicznych i jeden aktywny. Przy tym aktywnym żyją Masajowie, a on kilka lat temu wybuchł. Dużo szkód nie narobił, ale rząd Tanzanii zaproponował Masajom, żeby się przenieśli w dalsze rejony parku. Nie zgodzili się, bo w tym wulkanie mieszka ich bóg. Zarżnęli wszystkie swoje krowy, złożyli je w ofierze i powiedzieli, że teraz już bóg nie będzie głodny i nie zrobi im krzywdy. Widać, że wszyscy tutaj mają ich za ciemnotę i dobry materiał do anegdot. Ogólnie w Tanzanii jest mnóstwo plemion, niektóre z nich mówią swoimi językami, ale wszyscy wspólnie porozumiewają sie w swahili. Z tego względu jest tu olbrzymia różnorodność w wyglądzie zewnętrznym, zarówno twarzach (szczękach, nosach) jak i całej posturze i kolorze skóry. Trochę jakby zestawić Norwega z Włochem. Natomiast plemienność zaczyna się zacierać razem z przeprowadzką do większych miast i to już są bardziej obywatele Tanzanii niż członkowie plemion.
Przestrzenie tutejsze są niewyobrażalnie ogromne. Jedziemy przez tereny pustynne Ngorongoro do Serengeti. Nieograniam tej kuwety, choć więcej kamieni niż piasku. Po drodze byliśmy w wiosce Masajów. My to niechętni takim atrakcjom, no ale w programie, odbębnić trzeba, no i hmmm, mieszane uczucia. Niby się nie chcą dostosować do współczesnego życia, mieszkają w tych chatkach z patyków, błota i krowiej kupy, ale kasę z turystów nauczyli się ciągnąć równo. Głównie na biżuterii z plastikowych chińskich koralików. Firmy organizujące safari płacą za 1h oprowadzenia po wiosce, śpiewy i tańce. Stragany z „lokalnymi” produktami rozstawione, zdecydowanie odnaleźli się w tym nowoczesnym świecie. I taki to współczesny Masaj z butami zrobionymi z opony motocyklowej, bo wytrzymują do 5 lat. Taki dysonans poznawczy. Jak dla mnie to cwani są, po co mają płacić podatki i kupować domy, jak bardziej im się opłaca utrzymywanie status quo.
Udało się zobaczyć lamparta na drzewie ze swoją zdobyczą i gepardzicę z 3 młodymi odpoczywającą w cieniu. Tylko przez lornetkę, bo to dużo bardziej nieśmiałe koty niż lew wywalony pod drzewem zaraz przy drodze 😂 były też i hieny! Na brak atrakcji nie możemy narzekać i szczęście chyba też nam dopisało, bo przewodnik od początku zapowiadał, że lamparta to ciężko zobaczyć.
Rzeczywiście śpimy w namiocie w Serengeti, na kempingu, gdzie podobno zwierzęta w nocy przychodzą. Rzeczywiście było słychać lwy i rozentuzjazmowana ekipa w nocy krzyczala, że lew przy budynku (są toalety i „jadalnia” pod dachem). Jeszcze jedna noc nas czeka pod namiotem, już w Ngorongoro. Podobno mogą też przechodzić przez obóz słonie. No, mam nadzieję, że żaden nie wpadnie na pomysł -O! Purchawka!