Safari dzień 1

 Umęczyliśmy się wcześniej, teraz relaks. 

Tym razem mamy przewodnika, który przy okazji jest kierowcą. Bez całej watachy obsługi, jakoś dziwnie - cicho, nikt nie śpiewa 😉 Po drodze zatrzymaliśmy się u przydrożnej pani sprzedającej pieczone Cassavy. Smakuje jak ziemniak, wygląda jak ziemniak co pozazdrościł kształtu cukinii. Przyprawione chili i solą, upieczone, dobre. Jest to w tropikach 3 źródło węglowodanów, zaraz po ryżu i kukurydzy. Okazało się, że to maniok 😂 tylko inaczej nazywają. 

Opona poszła zanim dojechaliśmy do parku Tarangire, celu dzisiejszego dnia. Procedura wymiany potrwala tak krótko, że wygląda na coś bardzo powszechnego. Samochód jest wyposażony w 2 zapasy, jeden właśnie poszedł, ciekawe czy drugi wystarczy na resztę wyprawy. 

Safari jest super! Polecam każdemu, kto kojarzy głos Krystyny Czubówny i Davida Attenborough i oglądał Animal Planet! Dosłownie przeniesienie się w jeden z takich filmów z dzieciństwa! Zwierzęta są tak blisko, niektóre przechodzą między samochodami, ogólnie niewiele sobie robią z towarzystwa w mechanicznych pojazdach. 


Już pierwszego dnia widzieliśmy żyrafy, słonie, zebry, gnu, impale i inne antylopy, małpy różne, guźce, bociany afrykańskie(żabiru afrykański), marabuta i sępy. I nawet lwicę, choć z daleka. A no i baobaby! Niesamowite baobaby! Drzewa nie z tego świata, odwrócone do góry nogami, jedno z moich ukrytych marzeń- zobaczyć na żywo.

Odnośnie organizacji wyprawy- widać, że to pod całkiem innego turystę przygotowane. Najdłuższy odcinek do przejścia pieszo to z samochodu do toalety. Reszta wszystko z samochodu, dach jest podnoszony, więc jedzie się nawet na stojąco, wypatrując zwierząt. W większości geriatria i instagramowe lalunie 😂. Na noc zostaliśmy zawiezieni do lodge’a i aż nam kopara opadła, bo się nie spodziewaliśmy takich luksusów. To dopiero kontrast do blaszanych domków z blachy falistej w Arushy. Kolejne noclegi mamy mieć na campie, Gab twierdzi, że w namiotach. W samochodzie wifi…