Dzień 3: Shira II Camp 3850m npm do Baranko Camp 3900m npm, 10km przez Lava Point 4600 m npm
Noc przespana rewelacyjnie, było zimno ale nie w śpiworze :) wszystkie patenty zadziałały i było mi wręcz za ciepło. Od rana słońce daje równo, ale pomiędzy Kili i Meru dywan z chmur, więc możliwe nawet, że na dole pada. Mieliśmy przed wyjściem zapoznanie z całą ekipą -12 osób tylko po to, żeby 2 osoby weszły…a to i tak jest wersja minimum. Gitara poszła w ruch, były śpiewy, super początek dnia!
W ok 4h dotarliśmy do Lava Tawer - najwyższego punktu dzisiaj i tu mamy mieć ciepły lunch. Chłopaki rozstawili po to nasz namiot…ten wielki pałac i to w nim mamy jeść. Ogólnie świetnie, bo wieje tak, że talerze trzebaby trzymać, ale po co ten wielki? Widać, że to standardowa sprawa, bo całe obozowisko namiotów, a raczej wszyscy schodzą spać na dół, do Baranko.
Podejście na to 4600 w ogóle bezproblemowe, jakiś lekki ból głowy i tyle. Chociaż ja mam pewną obawę. Jak zeszliśmy z Meru to dopadły mnie żołądkowe tematy, na szczęście dopiero w hotelu, w którym spaliśmy pomiędzy wyprawami. Immodium poszło w ruch i w związku z tym mam zastój obecnie. A, że jem i piję jak Smok Wawelski, to czekam kiedy ta bomba wybuchnie…
No właśnie - tuczą nas tutaj. Na śniadanie rozwodniona owsianka, potem omlet, parówki albo naleśniki i owoce, lunch 3 daniowy, kolacja 3 daniowa…i jeszcze ochrzan dostajemy, że za mało jemy! A jako „czekadełko” przed kolacją dostajemy herbatę i popcorn, świeżo robiony, jeszcze ciepły. No tuczniki na zimę. Gab mówi, że pewnie na koniec nas zjedzą ;)
A to całe jedzenie jest do tego bardzo dobre i zróżnicowane. W życiu nie jadłam takiego dobrego awokado! Ba! Ja nie wiedziałam, że awokado ma smak! Annas tak słodki, jakby z syropu wyciągnęli, a to po prostu dojrzały, świeży ananas.
Na tym 4600 zabawiliśmy całkiem długo, bo zejście do obozu na nocleg krótkie. Całe szczęście, że siedzieliśmy tam, bo poza wiatrem było ciepło i słonecznie, a camp Baranko wygląda jakby był w permanentnej chmurze. Wilgotno, chłodno.
Tutaj ze zwierzątek to już tylko kruki czatujące na padlinę i patrząc po niektórych turystach, to mogą się doczekać. Patrzysz i nie wierzysz. Co tym ludziom przyszło do głowy, że postanowili zdobywać Kilimanjaro? Niektórzy są po raz pierwszy w górach…no niech mi ktoś to wytłumaczy, bo nie kumam. Takiej panience właśnie ‚pierwszy raz w górach’ nasz Salum wziął plecak na końcówce podejścia, bo siedziała jak zepsuta lalka i nie była w stanie go nieść. Wziął go od niej, ale sam ma wielki plecak więc ten niósł w ręce. Był bardzo ciężki, więc Gab mu pomógł i wnieśli pod Lava Tower, a ona ledwo powłócząc nogami jakoś wlazła za nimi. Gdzie jej ekipa to inne pytanie, ale tu są takie duże grupy, że pewnie gdzieś ją przeoczyli.
Jutro mamy dzień totalnie restowy. Niby pobudka 6:30 ale bez spiny, bo tylko przechodzimy przez 4200 i śpimy na 4000 co oznacza 300m w górę i 200m w dół. Reszta to odpoczynek.