21.07.2023, dzień 6, Meteo Base Station -Kazbek- Meteo Base Station
Uprzedzając fakty. Zdobyliśmy! Kazbek 5054m npm!
Zjedliśmy śniadanie, przyszedł Shako, pytamy co myśli o prognozach:
- Nie wieje zbyt mocno (NIE?!), o 10 może zacząć śnieżyć, nie jest źle.
- A to nie będziemy wtedy na szczycie?
- Nie, będziemy wcześniej. No, trzeba iść.
No to poszli…chyba wierzy w nas bardziej niż my sami w siebie.
Startujemy kilka minut po 2:00. Na początku nie jest zimno, tylko wietrznie. Idziemy oczywiście z czołówkami. Po dojściu do lodowca wiążemy się liną i zakładamy raki. Całe szczęście, bo wchodzimy w chmurę i momentami nie widać nawet światełka z przodu, jedynie oświetloną przez własną czołówkę linę wskazującą kierunek. W sumie całkiem ciekawe doświadczenie, bo odstępy 15m między nami, więc każdy idzie sam ze sobą i swoimi myślami. Ja np. myślałam o tym, jaka będę szczęśliwa jak zaczniemy już schodzić ;) Całkiem długo tak idziemy, w międzyczasie wychodzi słońce i robi się dużo przyjemniej. Ostatecznie żadna z prognoz się nie sprawdziła, mieliśmy piękne słońce i widoki!
Shako idzie jak burza, ale z naszej strony tempo nadaje Ania, więc on oczywiście dopasowuje się. Natomiast Ania też próbuje go gonić i ciągle jej się wydaje, że idzie wolno, jak się później okaże - wręcz przeciwnie.
Na stromą część idziemy na skróconej linie między nami do 3m, zostawiamy jeden kijek i ruszamy z czekanem w jednej i kijkiem w drugiej ręce, ubrani we wszystkie ciuchy, które mamy w plecakach. Jest naprawdę ciężko, tak od 4800. W cholerę z tymi wysokimi górami! Mnie od 4900 wewnętrzny wkurw bierze, przepraszam za określenie, ale przekleństwa na siebie samą jakie mi się w głowie rodzą, są dużo gorsze. Od pewnego momentu nie interesują cię już żadne widoki, tylko walka o przetrwanie, zmuszanie się do kolejnego kroku i myśli *uwa nie dam rady, dam rade, nie dam rady, dam rade, nidgy więcej, ile *uwa jeszcze? Wystarczy dodać, że ani Ania, ani ja nie wyciągnęłyśmy telefonu do zdjęć, w dupie, Gab coś pstryknął, Shako nam pstryka, wystarczy.
Wydaje nam się, że ledwo przestawiamy nogi, ale dogoniliśmy grupę, która wyszła godzinę przed nami.
Udało się! Dotarliśmy, zdobyliśmy, przetrwaliśmy! Kazbek 5054m npm nasz! Wygląda na to, że rzeczywiście aklimatyzacja zadziałała, bo czujemy się mega zmęczeni, ale poza tym OK, żadnych niepokojących objawów. Shako napstrykał nam sporo fot na szczycie i uciekamy, żeby zdążyć zejść przed dużą grupą, która weszła. Schodzi się dużo szybciej, ale jest to dość męczące, szczególnie w roztapiającym się śniegu (taka kasza uciekająca spod nóg) i niżej, gdzie słońce pali niemiłosiernie.
Słońce grzeje, żadnej burzy na horyzoncie, ech te prognozy w górach… Wypiliśmy zasłużone piwo i padłyśmy z Anią w namiocie, a Gab na głazie przed ;) I wiecie co? Ruszyły konie! Przez to zastanawialiśmy się nad schodzeniem tego samego dnia do Stepantsmindy, ale „no way”, nogi odmawiają posłuszeństwa. To oznacza, że wstajemy o 4:00, pakujemy wszystko, namiot, jemy śniadanie i o 6 schodzimy z dużymi plecakami. I cały Gabrysiowy plan wykorzystany co do dnia!
W Stepantsmindzie załatwiliśmy sobie szybki prysznic, potem przepakowanie, obiad, a nasz gruziński driver już na nas czeka. Ok 14 ruszamy na lotnisko w Tbilisi, zostawiamy tam Anię, a my ruszamy do Borjomi. Tam zaplanowaliśmy sobie jeden dzień restu, a co dalej, to zobaczymy na co będziemy mieć siły.
Comments
Post a Comment