Tak na koniec.
Kibelki - oczywiście wspólne, często na zewnątrz, większość w postaci ceramicznej dziury w ziemi, obok dwa wiadra- jedno z wodą do spłukiwania, drugie na papier. Wyżej, w nocy zamarzało wszystko dookoła, trzeba było uważać, żeby się nie poślizgnąć. Czasem były też „zachodnie” toalety, ale wtedy „zachodni” turyści zapominali o wiadrze na papier i szybko kończyło się zapchaniem. Woda wszędzie w kranach lodowata, po umyciu rąk trzeba było się ogrzewać. Prysznice- okropne, połączone z kibelkiem, głównie lodowate, nawet jak był prysznic ciepły, to jest tak zimno, że zanim się wytrzesz to już zamarzasz. W związku z tym pozostaje dylemat- bardziej śmierdzę czy bardziej mi zimno. Przy nosach zatkanych katarem bardzo łatwo o decyzję 😉
Ludzi na szlaku mijaliśmy niewielu, wszystko się tak rozchodzi, że szliśmy sami, wyprzedzani co jakiś czas przez tragarzy, potem my ich wyprzedzaliśmy jak odpoczywali i później znów oni nas. Tragarze noszą wszystko na głowach. Tzn na plecach, ale przewiązane taśmą a taśmę na czole… Tu raczej chodzi się z tragarzami i później białe sweterki i wełniane czapeczki w tea housach, a pewnie, jak samemu na grzbiecie nie trzeba wnosić!
Trzeba uważać na muły, bo mogą zepchnąć ze szlaku, więc zasada jest taka, żeby przykleić się do zbocza i zrobić im miejsce na przejście. Muły noszą po 50kg na grzbiecie, czasem to butle z gazem, czasem juki.
Im bliżej cywilizacji, tym gorzej, brudniej, slumsy. Im dalej w górach, trudniej dostępne, tym wioseczki bardziej surowe, ale ładniejsze, czystsze.
A na deser trochę zdjęć z Pokhary, gdzie relaksowaliśmy się przez 3 dni 😎
Comments
Post a Comment