Manaslu Circuit dzień 7

Samdo do Dharmshala - odcinek podobny jak dzień wcześniej, wchodzimy na 4460m npm, ok 4h marszu.

Dzisiaj było męcząco, bo cały czas pod górę, ale przynajmniej jednostajnie i bez dużych stromizm. Jedna tylko większa drapanina. Widoki nadal piękne, Manaslu to się chowa, to pojawia. Jak zwykle szliśmy noga za nogą, bardzo powoli, a przynajmniej tak nam się cały czas wydaje. Chyba mamy jakieś skrzywienie, że ciągle za słabo, za mało od siebie, bo jednak po drodze ludzi wyprzedzamy.  Wczoraj byliśmy pierwsi w naszym przybytku, ku uciesze Sukchhiriego, że najlepszy pokój na słońcu mamy:) Dzisiaj też na samym początku dotarliśmy, więc w lepszej miejscówce jesteśmy i dzielimy pokój tylko z jednym gościem, a nie śpimy na sali wspólnej.  Tu już nie ma luksusów własnego pokoju. Dobrze, że jedzenie jest i wychodek na zewnątrz. To nawet nie jest wioska tylko raczej punkt noclegowo-wypadowy na przełęcz. Postawione baraki na przenocowanie, kuchnia i stołówka działa (menu to samo!). O 12:00 obiad, kolacja na 17 i spać, bo jutro bardzo wczesna/nocna pobudka- śniadanie o 4:00 i mamy być już gotowi do drogi. Czeka nas największy wysiłek, ponad 800m przewyższenia w już i tak trudniejszych warunkach. 

Na razie pulsoksymetry wskazują całkiem dobre poziomy saturacji, u mnie tylko czasem schodzi do 88%, ale zwykle mamy powyżej 90%. Przy 82% należy zatrzymać się, można cofnąć nieco, przy 70% ewakuacja. 

Grzejemy się na słońcu, w puchówkach oczywiście. Podziwiamy widoki, bo jest na co popatrzeć- surowe skalno-śnieżne ściany i granie, lodowiec, żleby całe w śniegu, nawisy śnieżne przy szczytach, kosmos!

Cały czas na szlaku pijemy herbatkę imbirową, a raczej ginger-lemon-honey jak się da, bo im wyżej to lemon przestaje być cytryną i jest czymś sztucznym, ale tutaj nawet ginger przestał być imbirem…przerzuciliśmy się na czarną herbatę.




Comments