Manaslu Circuit dzień 2

Jagat do Dyang - jakieś 26km, totalne przewyższenie niepoliczalne, ale w Uj do kwadratu! 8,5h z przerwami na jedzenie.

Nigdy w życiu nie szłam tak męczącego szlaku i nie chcę nigdy więcej! Masakra! Znowu upał. Szlak prowadzi wąską doliną, ciągle w pobliżu rzeki, nadal tropiki. Mało widokowy, bo skała po jednej stronie, skała po drugiej, a my tylko co jakiś czas zmieniamy stronę rzeki za pomocą mostów linowych. Szlak jak huśtawka! 150m w górę i od razu 100m w dół, znowu pod górę i znowu w dół. Ani kawałka prosto lub łagodnym wzniesieniem. Rypanie stromo do góry i stromo w dół z taką częstotliwością, że płakać się chce. Sporo obrywów do przejścia bardzo czujnie. Tu naprawdę myślałam, że nie dojdę, stanę, zacznę płakać i padnę na pysk. Zbierałam się w sobie, wchodziłam pod górę, a tam znowu w dół i kolejne pod górę AAAAAAAAA… i tak w nieskończoność, a raczej przez bite 26 km. Nigdy się tak nie umordowałam. Po co mi to? Dlaczego? Co jest złego w all inclusive?


Nawet się nie broniłam przed oddaniem kolejnych rzeczy z plecaka następnego dnia. Mam jakieś 4kg mniej, wiec obecnie jakieś 11-12kg. Podziwiam Gaba, bo on tacha z 19kg i wygląda dużo lepiej ode mnie. Noc zimna, zaczynamy się cieplej ubierać do śpiwora.

Ale ale, wrócę do all inclusive, bo my tu tak prawie mamy. Śniadanie 7, lunch około 12, kolacja okolo 18, wszystko z menu wybieramy, a robią zawsze na świeżo, więc 30min trzeba czekać. Tuczą nas tu tak, że wcale nie schudniemy, porcje jak dla wojska. Jemy bardzo regularnie, bo na trasie mijamy wioseczki (im wyżej etym ładniejsze), w których robimy postoje na herbatę albo na jedzenie. Podobno trasa pod Everest base camp cała prowadzi przez wioski, żadnej przyrody…wiec tym bardziej zostaliśmy zniechęceni. 








Comments