Manaslu Circuit Trek

Dojazdowi, jak Gab stwierdził, przydałby się osobny rozdział. 


Jechaliśmy tylko my z przewodnikiem Sukchirim i praktykantem Yamem 😊 no i kierowca. 7h samochodem terenowym, górskim terenem, na początku częściowo nawet z asfaltem. Choć nie była komfortowa jazda tym asfaltem, to jak się skończył okazało się, że jednak bardzo była. Im dalej w las to na rozdrożach wjeżdżaliśmy w mniej uczęszczane drogi i przez to bardziej kamieniste i wyboiste. Trzeba było uważać, żeby głowami dzwona, albo w okno, nie przybić. Worki kartofli jechałyby wygodniej. Przy tym wszystkim nasz kierowca wyprzedzał co się dało i nie dało, nie ważne,  że dwa zakręty pod górę, a na styk dwa samochody sie mieszczą. Jeżdżą jeszcze lepiej niż Gruzini…ale byliśmy na czas, jak napisali, że 7h to tyle było. Po drodze mijamy wioseczki. Zaskakuje, że są tak pośrodku niczego, bez dobrej drogi dojazdowej a tu nawet sklepy. Jednak większość „zabudowań” to blaszaki. Chyba tu śnieg nie pada, bo jakość pomieszczeń mieszkalnych raczej nie pozwoliłaby na przetrwanie. 


Dojechaliśmy do Machha-Khola, startu naszego treka. A tam co? Tłumy niemieckich, francuskich i nie wiadomo jakich emerytów! No tośmy sobie emerycki szlak wybrali… Na szczęście okazało się, że emeryci idą z tragarzami, więc całkiem „na lekko”, a poza nimi jest też parę osób w naszym wieku- para Polaków, jeden Polak sam, para Rumunów i Hiszpanie. Jacyś Angole też się przewijają. Zdecydowanie jednak więcej ludu niż się spodziewaliśmy. Wszyscy idą tą samą trasą, więc gdzieś tam się mijamy i spotykamy na lunchu. A właśnie! Myśmy sie nastawiali, że dal przez cały treking będziemy jeść, a tu co? Czterostronicowa karta menu, z pizzą, pastą i frytkami do tego! Coca-cola też, a jakże! Nastawione na turystów totalnie i tak będzie na całej trasie, menu copy-paste. My wybieramy lokalne bardziej - smażony ryż, albo curry albo mo-mo (lokalne pierożki gotowane lub smażone w głębokim oleju). 

Pierwsze miejsce do spania to coś w rodzaju bardzo starego schroniska z pokojami 2-osobowymi. 2 łóżka, stolik. Toaleta wspólna, z dziurą w środku, papier do wiadra, żeby nie zapchało. Prysznic- a  owszem, jest, ale woda lodowata, udało mi się jedynie podwozie umyć, bo nie dałabym rady nic więcej zamoczyć. Gab zmotywowany moimi doświadczeniami nawet nie podjął wyzwania ;) mamy mega pakę chusteczek nawilżanych, damy radę. Noc chłodna, ale jeszcze OK.









Comments