Plan był na spanie w uroczym campingu pod Marmoladą (najwyższy masyw Dolomitów).
Plan na następny dzień- Marmolada.
Kolana lekko doskwierają, widać dostały w du*# (tylko gdzie kolana mają du*#?), a pogoda słaba- nie pada, ale mnóstwo chmur obsiadających szczyty. Wybór padł na wjazd kolejką, czyli dzisiaj robimy za larwy. Są tu dwie via Ferraty z przejściem przez lodowiec, ale nie ma możliwości zrobienia pętelki- wchodzi się jedną stroną, a zjeżdża kolejką, więc opcja na 2 samochody- do zrobienia innym razem (chociaż raki mamy).
Przejrzeliśmy też info o pobliskich ogródkach wspinaczkowych-wrócimy tu jak 6b będzie dla nas kaszką z mleczkiem, a najlepiej jak 7a będzie na naszym poziomie...czyli niezbyt szybko 😂
Po wjechaniu kolejką na górę pod Punta Penia (najwyższy szczyt Dolomitów 3343) ucieszyliśmy się, że nie rzuciliśmy się na tą ferratę...na górze mróz, lodowiec wielki i kurna stromy! Bez czekana by się nie obyło. Widać, że trzeba się nieco lepiej przygotować na tę drogę. Widok z tarasu 360 st na góry dookoła warty zobaczenia, widoczność bardzo dobra, nawet Alpy było widać. Gab miał fun w rozszyfrowywaniu szczytów na których byliśmy, bo jednak z daleka wyglądają inaczej niż z bliska. Poszliśmy też do najwyżej położonego muzeum Great War czyli I WŚ, w trakcie której front Austriacko-Włoski przechodził właśnie w rejonie lodowca Marmolady.
No i uciekliśmy, bo zimno. Pojechaliśmy, a jakże znów jak larwy, wyciągiem krzesełkowym na wzgórze naprzeciw Marmolady, co by ją pooglądać ze wszystkich stron. I to był świetny wybór! Polecamy najlepszy punkt widokowy na Marmoladę- szczyt Mesolina przy schronisku Riffugio Padon (częściowo podejście ubezpieczone ferratą) Dookoła zamszowe, zielone góry i doliny, a przed sobą lodowiec i rozległe skały Marmeelaady.
Od czwartkowego popołudnia kolejne załamanie pogody na cały weekend. Nie ma co tu siedzieć, uciekamy w stronę Polski, chociaż wszędzie po drodze słaba pogoda.
Z rana, na pożegnanie, zrobiliśmy sobie krótką przebieżkę szlakiem spod przełęczy Giau pod Cinque Tori (pięć palców). Przebieżka a nie trekking, bo prawie biegliśmy, na lekko, szlak łatwy, a kolana wróciły do normy po dniu przerwy. Tempo mieliśmy naprawdę niezłe bo jak już wypiliśmy kawę w schronisku i wróciliśmy na szlak w drogę powrotną (wracaliśmy tą samą drogą) to na trasie spotkaliśmy ludzi, których wyprzedziliśmy w stronę do schroniska, a jeszcze dalej młodziaków co startowali rano razem z nami z parkingu. W ogóle to jeżeli ktoś chce powędrować po Dolomitach bardziej widokowo to jest tu masa szlaków, długich, nie tak męczących. My po prostu takich nie wybieraliśmy.
Zahaczamy po drodze urocze miasteczko Hallstatt w Austrii-podobno jedyna okazja żeby obejrzeć je bez tłumu Chińczyków. Dziękujemy Covidowi ponownie ;) Nawet mają w Chinach replikę tego miasteczka-dobre, co? Miejscowości z listy UNESCO też podrabiają ;)
Comments
Post a Comment