Następnego dnia zawinęliśmy się z campingu i powstało sto tysięcy pomysłów na to co robić dalej.
Całość, razem ze zjedzeniem w schronisku frankfuter wurstel i strudla, zajęła nam 5h. Wyrobiliśmy się świetnie, pogoda piękna, zdążyliśmy jeszcze zrobić zakupy i dopiero niebo się rozdarło. I tak już się darło do wieczora. Ale pogoda nam nie straszna jak już siedzimy w apartamencie, popijając winko i zajadając lokalne przysmaki - sery, wędliny, owoce, warzywa, rukolę (takiej pysznej, pikantnej rukoli nigdy w PL nie jedliśmy!).
Kolejny dzień cały przekropny, mamy książki, mamy duże łóżko, coś tam znajdziemy do roboty 😏
Dodam jeszcze ciekawostkę lokalną- tutaj niektóre nazwy miast, szczytów i schronisk są podane w 3 językach: po włosku, po austriacku/niemiecku i po ladyńsku (dialekt retoromański w Dolomitach) np. miejscowość:
(IT) La Villa
(DE) Stern
(LAD) La Il
Widać tu dokładnie różnicę śpiewności języków, gdzie po niemiecku słyszysz jak wyzwisko „Innerkofler”, a po włosku jakoś tak romantico „De Luca”(obie to nazwy tej Ferraty przy Tre Cimes).
Ceny jedzenia są porównywalne do naszych, wino (wiadomo) taniej i dużo taniej niż np. piwo, ale noclegi drogie. Na campingu w Cortinie ok 30€/noc za 2 os+namiot, w Sass Dlacii 36€. Podjazd pod Tre Cimes 30€, nigdzie indziej nie płaciło się za parking czy podjazd do schroniska, ale ta miejscówka jest naprawdę wysoko w górach i mają olbrzymi parking.
Czytania książek relacjonować nie będę, choć czytam tak porąbaną, odjechaną sci-fi, że aż kusi 😝
Comments
Post a Comment