Dolomity cz.3

W związku z tym, że Ania z Matem wybrali inny kemping, to następnego dnia zajęcia również w podgrupach

Tym razem ja wybierałam ferratę - Brigata Tridentina, o stopień trudniejszą (czyli wycena „trudna”/C-D), ale dość popularną więc zebraliśmy się skoro świt i o 7 startowaliśmy już na trasę. Wejście na ferratę już po 10 min spacerku od parkingu. Ludzie byli, ale bez tragedii. Ferratka super - duża ekspozycja, metalowe klamy, trawersy, drabinki i mostek, piękne widoki. Tylko ci, co lezą po metalowej linie irytują, bo idą szybciej...pfff, cieniasy...jak to się zmienia punkt widzenia 😜

Dla niewtajemniczonych - jak pierwszy raz, kilka lat temu, byliśmy na via Ferracie to też szliśmy trzymając się stalowej liny, która służy do przypinania lonży. Były miejsca, że bez trzymania się tej liny nie przeszlibyśmy. No i słyszeliśmy, że powinno się iść tylko po skale, bez trzymania zabezpieczeń, ale pukaliśmy się w głowę, że kto to przejdzie?! Teraz już wiemy, że dla wspinaczy to jest jak najbardziej możliwe, żeby iść po skale a na stalowej linie jedynie przepinać zabezpieczenie. Same klamy, odciągi, wiadra, krawądki, podchwyty, ściski, a nawet użyliśmy dobrej „dwójki” (taka dziura, do której wchodzą dwa palce). Wybór wielki, tylko jednak idzie się wolniej niż ten kto „na pałę” trzyma linę i idzie do góry „po niczym”.Tutaj większość nic sobie z obcowania ze skałą nic nie robi i idzie po linie.

Do schroniska dotarliśmy dość szybko, zatorów nie było, 10:00 rano, co tu robić? Włazimy na szczyt. 2985mnpm- Cima Pisciadu. Bardzo ciekawy scrumbling, czyli takie skrobanie się tam gdzie nie swędzi, po dość stromym szlaku z użyciem kończyn dwóch a opcjonalnie czterech. Zejście tą samą drogą. Rewelacyjne widoki! W ogóle widoczność mieliśmy jak marzenie. Tak mniej więcej full HD. 

A potem przyszło nam schodzić. Kilka opcji, więc wybraliśmy taką najkrótszą, ale z ferratą na zejściu. I to był bardzo zły wybór. Przede wszystkim dlatego, że trafił się zator na ferracie, a właściwie dwa. Jeden, bo jacyś niezwykle kochający włoscy rodzice postanowili ukatrupić swoją na oko 6-7 letnią córeczkę, zabierając ją na ferratę bez najmniejszego zabezpieczenia. Bez uprzęży, bez ląży, bez kasku. Rodzice również „bez”. No i dziecko stało wczepione w ojca zalewając się łzami, że nie zejdzie. Po dłuższym czasie udało się ich minąć, no to objawił się drugi zator: pan, na oko 70 lat. Wcale nie wysportowany, żylasty, jacy tu jeżdżą na kolarzówkach(!), tylko taki co wstał od telewizora i poszedł, bo córka go namówiła. No i ta chyba rzeczona córka, nogę za nogą panu przestawia i krzyczy, że bravissimo i bueno! Pan sie wręcz trzęsie, albo ze zmęczenia, albo ze strachu. Oczywiście brak uprzęży i reszty u obojga. No niech mi to ktoś wytłumaczy, bo ja tu czegoś nie rozumiem... Gab Darwina przyzywał, nie wiemy czy się objawił, bo ostatecznie udało się jakoś wyminąć nieszczęśników.

Później już tylko piargowisko, upierdliwe okrótnie. Zejście było zdecydowanie cięższe niż wejście. Dalsze prognozy w kratkę, będziemy się dopasowywać. 

Comments