Mogło być tysiąc smoków albo tysiąc fallusów, ale wybrałam smoki 😜 dlaczego fallusów o tym nieco później.
Zaczęliśmy od przylotu do Kathmandu (Nepal) i w naszym plebiscycie na najbrzydsze miasto nastąpiła zmiana lidera-Kathmandu wygrywa z Kutaisi! Zatłoczone, zakurzone, głośne i śmierdzące spalinami, z kablami rozwieszonymi jak girlandy po całym mieście i w ogóle zło. Ruch uliczny tragiczny, nie do ogarnięcia w ogóle jak oni na siebie nie wjeżdżają, pasy na ulicy nie są nawet umowne. Nieszczęście odmalowane na twarzy Gabrysia bezcenne 😉 Stare miasto zaraz po świcie bajkowe i da się znaleźć urokliwe zakątki po zmroku na wieczorny chillout przy drinie. Tyle. Na przyszłoroczny trekking w Nepalu, wiemy już żeby od razu uciekać. Zdjęcia z Kathmandu tutaj.
Za to Butan...czy robiliście kiedyś zdjęcie pasa bagażowego na lotnisku? Bo my już tak! W ogóle wysiadając z samolotu wita nas piękny kompleks budynków lotniskowych ozdobionych w tradycyjny sposób drewnem i malowidłami wokół okien i dachów. Uderza też, kontrastując do Kathmandu, cisza i świeże powietrze! Samo lądowanie niesamowite- samolot zawraca w dolinie, ma się nieodzowne wrażenie, że się nie zmieści... lotnisko jest w Paro, bo w stolicy Bhutanu- Thimphu nie ma opcji na nie, tak jest miasto wklejone pomiędzy góry.
W stolicy mieliśmy ogromne szczęście zobaczyć obecnego króla jak idzie na fajrant. Zobaczyć to dość hucznie powiedziane, bo mignął nam za bramą, ale wiadomo było, że to on po żółtej chuście przewieszonej przez ramię. Dla całej ekipy- ot przeszedł, dobra, niech już otwierają fortecę dla zwiedzających (tylko poza pracą urzędników państwowych) bo jeszcze słońce nie zaszło i da się foty robić. Dla naszego przewodnika bhutańskiego było to jednak niesamowite wydarzenie i dobry omen, a raczej karma, dla naszej wycieczki. Fortece czyli Dzongi kiedyś rzeczywiście pełniły funkcję obronną, teraz są siedzibą urzędów. Przemknął nam jeszcze minister finansów, którego za to można było poznać po pomarańczowej chuście (że minister). I wszędzie (przynajmniej na razie) smoki-malowane i rzeźbione, w końcu to kraj smoka, więc jestem w siódmym niebie i pstrykam foty jak opętana. W świątyniach niestety nie można robić zdjęć, a szkoda, bo są niesamowite- ilość buddy na m kw większy niż bhutańczyków na km kw.
Nie można ot tak sobie wjechać do Bhutanu, ani zwiedzać co się chce. Aplikuje się po wizę na konkretną długość pobytu, płacąc spory haracz za każdy dzień oddychania bhutańskim powietrzem. Dostaje się lokalnego przewodnika i zwiedza zachodni wycinek kraju, reszta nie jest dostępna dla turystów.
Narodowym zwierzęciem jest Takin, który wygląda jak krowa z głową kozy, widzieliśmy z daleka. „Krowa z garbem” to Zibu. Nie można tu zabijać zwierząt, co nie przeszkadza im w jedzeniu mięsa, które sprowadzają z Indii. Całkiem pragmatyczne podejście, prawda?
Mieliśmy farta trafić na święto buddyjskie obchodzone w Thimphu, stąd te rewelacyjne zdjęcia modlących się ludzi. W wielu miejscach w mieście i na szlakach ustawione są młynki modlitewne wszelakich rozmiarów, które obracając się niosą modlitwę do boga. Te kolorowe flagi to też modlitwy, które wiatr niesie przy podmuchach. Wygodne, nie? Wystarczy powiesić, a później samo się modli 😉
Comments
Post a Comment