Od razu wyjaśnię, że nie, nie wybieramy specjalnie żeby nam się na głowę lało. Po prostu nie polubiliśmy się z Kutaisi.
Można wiele o Kutaisi powiedzieć- że tropikalny klimat, że nieco Polska jakiej nie znaliśmy(na szczęście), że przyjaźni mieszkańcy, ale na pewno nie, że to ładne miasto. I pada. Albo leje. Albo chwilowo nie pada. Ogólnie jak na miesiąc, w którym najmniej pada, a opadów jest w ogóle mniej niż w Polsce, to strasznie kurna leje... To tak w skrócie. Przeszliśmy Kutaisi wzdłuż i wszerz „pieszkom” i jeżeli ktoś mówi, że jest całkiem ok, to znaczy że nosa za węgieł nie wystawił z samego centrum, co ogólnie jest trudne, bo centrum jest mikre. Reszta to bardzo ciekawy klimat walących się domów, rdzy, kabli elektrycznych ciągniętych jak popadnie i wiszących ze słupów oraz rurociągów z gazem- idących wzdłuż drogi, po ścianach domów, z próbami przejęcia jako podpórki do winogron ( bo winogrona są na każdym skrawku najmniejszego podwórka). A co do klimatu- jak po wyjściu z samolotu atmosfera gruzińska się do nas przykleiła, to tak została- jakieś 80% wilgotności powietrza, tylko ciut chłodniej niż ostatnio w Polsce, co oznacza, że duszno i nie wiadomo czy to pot czy powietrze. Mi to się w ogóle wydaje, że dokonuję absorbcji jak żaba, przez skórę, bo nie piję a sikam...
Gab z zakamarków jego przepastnego umysłu wyszukuje rosyjskie słówka i zwroty, i świetnie sobie z tym radzi, aż zapragnęłam pouczyć się rosyjskiego. Ludzie rzeczywiście są przyjaźni i chętni do pomocy, czy tego chcesz czy nie- często pytają nas „kuda” jak widzą, że w krzaje zmierzamy, z pasją przekonując nas, że asfaltem będzie najlepiej...a chyba bardziej już nie możemy wyglądać na takich co nie chcą asfaltem.
Pomimo planu uciekania od razu w kierunku Svanetii spędziliśmy w Kutaisi i okolicach 1,5 dnia za względu na pogodę. Prognozy deszczu i burz przekonały nas do kosztowania jedzenia i wina przed wyruszeniem w góry. Ze spaceru do parlamentu najciekawsze były bloki, w których kto jak chciał zabudował(albo dobudował) balkon- tu metalowymi kratami, tam drewnem a gdzie indziej cegłą na maksa- patchwork jak się patrzy.
Drugiego dnia wybraliśmy się do klasztoru Gelati marszrutką za 1 Gel =1,5 zł, dalej piechotą ( m.in. torami) do klasztoru Motsameda - dużo ładniejszy i ciekawiej położony, a przy tym mniej oblegany. Dalej „nogami” super drogą leśną, dywanem z mchu i trawy, do Kutaisi. W ciągu dnia było ok, co pół godziny lało, ale wystarczyło przeczekać i można było iść dalej. Natomiast w samym Kutaisi, spod katedry Bagrati do hostelu, przemoczyło nas do ostatniej suchej, nawet moje stringi ucierpiały ;) za to odbiliśmy sobie w rewelacyjnej knajpce, prowadzonej przez świetnych ludzi, rewelacyjnym, tradycyjnym jedzeniem i winem!
Kolejny dzień ma być najgorszy pogodowo, deszcz i burze bez przerw, więc chcemy go poświęcić na dojazd do Mestii- ok 6h marszrutką. Zdecydowanie pora wyjeżdżać, bo jak to Gab stwierdził już pękają oczy (przyp. „Polska”, Kult). Pora na góry.
Comments
Post a Comment