Kachetia winem i arbuzami płynąca, czyli chillout i smutek, że zaraz koniec.
Początkowo mieliśmy pomysł, żeby wynająć taksę, żeby nas powoziła po winnicach lub wziąć z lokalnego biura wycieczkę. Wycieczki są jednodniowe, start i koniec w tym samym mieście, a taksiarz pewnie z 200-300 lari by wziął (za sam transport Tbilisi-Telavi powiedział 150). No nie, marszrutka za 7. Jedziemy na własną rękę, własnym szlakiem, z prowizorycznym planem. Na początek Telavi, 20tys miasto, z odnowionym deptakiem w old town. Deptak odnowili, zapomnieli o jakiejkolwiek infrastrukturze turystycznej, może kiedyś będzie. Centrum byłoby ok, gdyby nie ten smród starego diesla, że strach oddech wziąć. Przy tym powietrze w Wawie lub Krk to czyściutki górski powiew.
Cywilizowane miasteczko z dużą ilością sklepów, kawiarni, restauracji, zamkiem z xvii wieku, ogólnie nuda. Jedziemy do Kvareli, do winnic. Kindzmarauli corp zdecydowanie na tak! Degustacja wszelkich rodzajów w niesamowicie niskiej cenie plus darmowe zwiedzanie winnicy. Dowiedzieliśmy się dużo ciekawych rzeczy, wino na odchodnym też kupiliśmy bo ceny bardzo dobre, a wino pyszne, do tego w centrum Kvareli. Druga z winnic, do której musieliśmy podjechać za miasto, taka sobie. Niby zwiedzanie tuneli przez wojsko tworzonych w kaukazkich górach, plus degustacja, ale drogo, degustacja słaba, zwiedzanie 10min. Totalnie turystycznie. Jak Rosjanie przyjeżdżają to dochodzi jeszcze szopka śpiewów w dziwnych strojach, nie urzekło nas, dla nas nie śpiewali. Kolejny raz już nie chce się nam słuchać o tradycyjnnie produkowanym gruzinskim winie w kwewri. W skrócie- robią wino na lenia. Każda rodzina ma swoje kwewri, taki zakopany olbrzymi dzban, do którego wrzucają winogrona ze wszystkim- skórkami, pestkami, mieszają to przez ok 20 dni i później zamykają szczelnie na kilka miesięcy. Wszystko opada, a na górze jest klarowne wino, którego nie filtrują. Ich białe wino jest w bursztynowym kolorze, jak dobrze schłodzone to nawet dobre ;)
Arbuzy sprzedają tu na tony, dosłownie, bo przy drodze masa przyczep pełnych arbuzów.
Nie wytrzymaliśmy, jednak dzikusów do lasu ciągnie- jedziemy do Lagodekhi, tam jest najstarszy rezerwat przyrody w Gruzji, nawet polski botanik maczał w nim palce ;) czasu mieliśmy jedynie na krótki szlak do wodospadu, bardzo przyjemny, natomiast jest tu 3 dniowy szlak, po który zdecydowanie warto tu wrócić. Robi się 2500m przewyższenia- z 500 na 3000, dużo wędrówki na odsłoniętym terenie więc widoki muszą być super, po drodze ruscy sprawdzają dokumenty. Przy okazji tutaj szlaki są świetnie oznaczone i jest mega dobrze przygotowana informacja turystyczna.
Kolejne miasteczko na naszej trasie to Sighnaghi (czyt. Signagi) i jest to najładniejsze miasteczko gruzińskie jakie do tej pory widzieliśmy, a to dlatego, że w pewnym momencie wszystko przebudowali. Jak to Gab po Kutaisi powiedział- tylko zrzucić bombę i wszystko na nowo postawić-widać ma to sens. Trafiliśmy na super gospodarza, przyniósł karafkę domowego wina i czaczy, oprowadził nas po budowanej części domu, poopowiadał o różnych regionach Gruzji i tylko upewnił nas w już podjętej decyzji, że następnym razem Tuszetia i 7-8 dniowy szlak :)
Spotkaliśmy parę Włochów, która częściowo jechała z nami taksą( przy okazji, tutaj taksiarz to też nie zawód tylko charakter) i bardzo polecała zespół monastyrów David Gareja, tym razem przepiliśmy okazję, ale następnym razem- mus. Szczególnie, że chodzi głównie o widoki. Trudno się tam dostać i najlepszym sposobem okazuje się wyjazd z Tblisi linią David Gareja Line za 25lari pp,z 3h przerwy na miejscu. Wycieczka całodniowa, start na Liberty square o 11:00. Zabrakło nam jednego dnia, ale nie szkodzi, do Tuszetii i tak trzeba przez Tblisi ;)
Zaraz wracamy marszrutką do stolicy kraju, tam nocleg i chillout przy książce i winie, w sobotę wsiadamy w busa prosto na lotnisko w Kutaisi.
Comments
Post a Comment