Do Usghuli nie dotarliśmy. Całą noc lało i jedna burza za drugą przechodziła.
Rano nie lepiej. Myśleliśmy, że przeczekamy w namiocie, niestety zaczął przeciekać. Trudno, zbieramy się w deszczu, o sorry- w ulewie. Do pierwszego Iprali jeszcze 5km. Przemokliśmy totalnie, najgorzej, że buty również. Trafiliśmy do domowego hotelu skąd zdecydowaliśmy się wziąć „taxi” do Mestii. Tutaj też poznaliśmy prawdziwą gruzińską gościnność. Musieliśmy wyglądać rozpaczliwie, bo Gruzinka zabrała nas do własnej domowej izby, na środku z piecem z fajerkami. Rozwiesiła nasze kurtki przy piecu, postawiła nam krzesła, dostaliśmy gorącą herbatę i ciasto. O jakże byliśmy jej wdzięczni! Izba robi widać za kuchnię, pokój dzienny i sypialnię- duży stół, ze dwie kanapy, łóżka za kotarą i jakieś pojedyncze szafki. W środku same baby i dzieci. Na kierowcę czekaliśmy ze 2h więc zdążyliśmy lekko podeschnąć. Widać też wielką różnicę w jakości pokoi dla gości vs domostwo. Cała część guesthouse wyglądała na o niebo lepiej przygotowaną, wyremontowaną część domu.
Lekko się wypogodziło, ale prognozy na kolejne 3-4 dni masakryczne w tym regionie- tylko leje i burze. Wracamy do Mestii, dalej uciekamy marszrutką 9h(!) do Tibilisi. Na samolot nie ma już miejsc.
Podróż masakra, lało cały dzień, więc dobrze, że się ewakuujemy. Ushguli zostanie na poprawkę innym razem. Pan kierowca wspaniałomyślnie chciał nasze plecaki wsadzić na bagażnik na dachu i przykryć płachtą- ta jasne, wystarczy, że w butach chlupie i przesiedliśmy się na sandały. A przy tym było miejsce w bagażniku( a mówił, że nie ma)więc poszłam się kłócić udając, że nie rozumiem jego „nie rozumiem” (ni panimaju), bo nagle jakoś przestał kumać. Jeden plecak pojechał w bagażniku, drugi pod siedzeniem, widać trzeba pilnować swojego.
Tibilisi, o dziwo- za przeproszeniem, spodobało się nam, chyba głównie za sprawą licznych knajpek i piwnic z winem :) stare miasto wygląda bardzo ładnie, jednak nadal w niesamowitym kontraście pozostaje frontend i backend, że tak branżowo zarzucę. Jednak jest fajnie, jak pada to idziemy na wino, jak słońce to zwiedzamy. Stąd w sobotę przemieszczamy się do Stepantsmindy (dawniej Kazbeki), przeczekamy deszcze i idziemy na krótki treking pod Mt Kazbek. Oznacza to możliwą chwilę bez zasięgu i Internetu.
Comments
Post a Comment