Relacji ciąg dalszy. Jesteśmy bliscy przebookowania biletów na Włochy i all inclusive 😅


Poranek w cudownej krainie przywitał nas deszczem. Śniadanie jedliśmy w namiotach nie wystawiając nosa poza, z nadzieją, że choć na chwilę przestanie. Przestało. Na chwilę. W tej chwili udało nam się spakować namioty i ruszyć w drogę, przejść jedną rzekę i znów zaczęło padać. Tego dnia rzek przechodziliśmy kilka, w końcu sami nie pamiętamy ile, ale takich ze ściąganiem butów chyba 4. Wody nie dużo, bo max do kolan, ale trzeba było zdjąć ciężkie buty, założyć sandały, podwinąć nogawki, znaleźć najlepsze miejsce, przejść przez rzekę i....no właśnie to nie wszystko, bo jeszcze trzeba było znieść ból zimna, który każdego przechodzącego zginał w pół. Masakra! Podobno 3st C ma woda w rzekach, bo to lodowcowe cholery. O ile pierwsza była w jakimś stopniu frajdą, tak każda następna to męczarnia zakładania mokrych, zimnych sandałów i odprawiania rytuału- stękanie w trakcie przechodzenia, zgięcie w pół i "AAA K&?wa!!!" po drugiej stronie. Mieliśmy szczęście, bo przy każdym przekraczaniu rzeki przestawało padać- taki miły gest od Islandii.


Zastanawiacie się jak M.? Całkiem dobrze, przebierać nogami był w stanie, tylko nieco zwalniał pod górkę, ale trasa była zdecydowanie bardziej lajtowa i tylko 16km. Ten dzień minął nam pod znakiem lodowatej wody i 'najbardziej po środku niczego' do tej pory, w marsjańskim krajobrazie hałd z koksu. Dłużyła nam się końcówka trasy strasznie więc z wielką ulgą rozstawialiśmy namioty. Jak to M. określiła- po całodniowej trasie myślisz tylko o tym żeby położyć się w śpiworze, a rano myślisz tylko o tym żeby z niego wyjść (i wcale nie dlatego, że słońce, że ciepło, że pięknie...nie, kurna wszystko boli, zimno i gorąca herbata największym pragnieniem jest!)





Noc była zimna. M. przemarzła, zresztą po raz kolejny, bo jednak jej śpiwór nie daje rady. Kiepsko, bo nie wyspana i wymęczona. My się cieszymy, że poszliśmy po rozum do głowy (no dobra to głos rozsądku w naszym związku czyli Gabrysia pomysł) i wzięliśmy jednak puchowe, bo nam ciepło. Na szczęście otrzymaliśmy w prezencie cudownie słoneczny dzień, o dziwo cały! Widoki piękne, krajobraz się zmienił i na koniec nawet przez "las" szliśmy (takie brzozy wielkości trochę większych krzaków). Po drodze zdecydowaliśmy ostatecznie, że skracamy trasę i kończymy w Pórsmörk (po 3 a nie 5 dniach), bo M. musielibyśmy najpierw na zmianę wciągać na górę, przez śniegi, a później turlać na dół. Dodatkowo Gab poślizgnął się na kamieniu, przechodząc przez rzekę w pełnych butach, które zamoczył totalnie. Skończył trasę w sandałach i skarpetkach, przez co uznaliśmy, że już flagi narodowej wywieszać nie trzeba, bo wiadomo, że Polacy. Rezygnacja z dalszej trasy to była dobra decyzja, bo wszyscy zmęczeni, a prognoza na następny dzień beznadziejna...i tak zrobiliśmy 15km, czyli całościowo na 3 dni wyszło 55km, całkiem ok.










Wróciliśmy do cywilizacji, następnego dnia ruszyliśmy w trasę "turystyczną". Przemokliśmy, przemarzliśmy, zgodnie z prognozą. Wygląda na to, że Islandia rozpieszczała nas do tej pory. Jesteśmy na plusie o 2 dni, ale jeden dzień objazdówki po znanych atrakcjach i już wszyscy mamy dosyć turystów...chcemy z powrotem na traila! Gorzej, że tak leje, że nie chce nam się nawet wyjść z samochodu. Krótka przebieżka do wodospadu, pstryk, pstryk, biegiem do samochodu. Kilka miejsc ominęliśmy ze względu na pogodę. Ruszyliśmy też w pierwszą offroadową trasę- przejechaliśmy jedną rzekę, na drugiej zawróciliśmy, bo za głęboko, za daleko, zbyt kiepska pogoda. Sprawdzian dla ciuchów wodoodpornych i namiotu, oby wytrzymały! Prognozy na kolejne 2 dni podobne, chyba przyjdzie nam rezerwować domki i pić, bo cóż innego?
Na zdjęciach nie widać, że pada, ale zapewniam Was- leje.
Comments
Post a Comment