Kraina Lodu i Ognia cz.1

Ciężko będzie mi pisać relacje, bo Islandia to po prostu kraj nie do opisania, o czym przekonaliśmy się od samego początku: nie byliśmy w stanie opisać zimna, intensywności deszczu, widoków i ulgi z widoku campingu. Ale po kolei. 

Obserwacje z pierwszego dnia można określić #jasnoscwidzejasnosc, #krajbezdrzew, #lakilubinu(łąki łubinu), #znowupada, #smoczakraina, #cienkiepiwo! 

Po wylądowaniu zaskoczył nas brak drzew dookoła, pojawiają się głównie przy skupiskach ludzkich, więc np. w okolicy Reykjaviku było już sporo drzew, ale Keflavik i okolice pomiędzy miastami- zero. Mamy już pierwsze totalnie zbędne przedmioty, które zabraliśmy ze sobą- lampka do namiotu i czołówki. Aktualnie na Islandii słońce zachodzi o 24 a wschodzi o 3, co nie oznacza, że pomiędzy tymi godzinami jest ciemno, ooo nie...po prostu nie ma słońca, którego w ciągu dnia i tak nie widać, bo jest za chmurami. Czyli 24h bez zmian. Pierwszego dnia musieliśmy już zrewidować plan i nanieść poprawki, bo okazało się, że 2h (z planowanego 1 dnia) na Reykjavik w zupełności wystarcza. 

Ruszyliśmy więc dalej, realizując część planu przewidzianą na "po Trasie"- Geysir Strokkur i wodospad Gulfoss. Gejzer super- wystrzeliwuje co ok 10min na 30m, oczywiście nie wtedy, kiedy byśmy sobie tego życzyli nagrywając/fotografując całe zjawisko. Wodospad kosmos! Największy jaki do tej pory widzieliśmy. Dostaliśmy w prezencie pół godz. słońca, więc przyozdobiony był dodatkowo piękną tęczą. Nocleg na kempingu z wyprawą po piwo...pfff kto to w ogóle piwem nazywa!? 2,5 % ! W Polsce to by się nazywało "bezalkoholowe"! 

Następnego dnia startujemy w Trasę przez duże T, bo to długa na 75km, 5cio dniowa wyprawa w najpiękniejszy region Islandii. Nie byle co, bo zabieramy ze sobą cały potrzebny dobytek: namioty, jedzenie, ciuchy, wszystko na 5 dni, więc nieco uginamy się pod ciężarem plecaków, a plan dzienny ambitny. Na dzień dobry podróż podrasowanym terenowym autobusem, z kierowcą z ewidentnym zacięciem rajdowym, do kempingu startowego Landmanalaugar. Piękne słońce przez jakieś 3h jazdy, ale jak tylko wysiedliśmy -lunęło nie do opisania. Pierwsze myśli - nigdzie nie wyjdziemy, powrotny autobus o 18...później okazało się, że pogoda zmienna jak panienka- co 15min inne zdanie, a jak się przekonaliśmy to był bardzo dobry pogodowo dzień. 

Nauczyliśmy się stopniować "po środku niczego", bo może być bardziej i najbardziej "po środku niczego". Zmieniliśmy również sposób stopniowania deszczu -aktualnie jeżeli mży to mówimy "jeszcze nie pada" lub "o już nie pada!", więc jak widać Islandia zmienia podejście do otaczającego świata 😉

Początek trasy niesamowicie malowniczy- góry tęczowe piękne, fot od koloru do wyboru. Po drodze mamy okazję zażywać inhalacji zgniłym jajkiem, siary w powietrzu tyle, że strach bąka puścić. Na początku wydawało się łatwo, ale im wyżej, tym zimniej i więcej śniegu, aż znaleźliśmy się całkiem w krainie śniegu i lodu, więc tempo wchodzenia spadło zdecydowanie. Gab przeszczęśliwy, że kupił kijki przed wyjazdem, nie zamierza się z nimi rozstawać 😆 Mniej więcej w połowie trasy M. zaczął wymiękać więc padł pomysł żebyśmy spali przy chatce na szczycie, która wydawała się tuż tuż...tuż,tuż...tuż...2h później...tuż...ufff, jest!

M. z tego wszystkiego wymyślił pomysł na biznes - na szczycie postawić budkę z redbullami, albo lepiej- od razu budkę eutanazyjną, żeby niektórzy nie musieli się dłużej męczyć. Zatrzymaliśmy się na jedzenie i tu poznaliśmy kolejne "nie do opisania", tym razem zimno. Odechciało nam się rozbijania namiotów pośród śniegów, M. też skapitulował, idziemy dalej. Trwało to trochę, ale nagroda była zacna- naszym oczom ukazała się zielona kraina jak z bajki-nie do opisania! Pomiędzy szczytami znajdowało się jeziorko, a przy nim cel naszej wędrówki-camping. Zrobiliśmy tego dnia 24km, wszyscy przeżyli, choć M. ledwo 😉 Nasze szczęście z dotarcia do celu było nie do opisania...


Comments