Kanada- British Columbia

Byliśmy bliscy odwołania wszystkiego co da się odwołać, machnięcia ręką na to czego się nie da (loty, niektóre noclegi) i wykupienia lotów na Hawaje, a wszystkiemu winna prognoza pogody na Vancouver, którą zobaczyliśmy jeszcze w Vegas. 

Pierwszy dzień jeszcze słoneczny, a potem bite 2 tygodnie leje! W naszych planach dwudniowe szlaki z noclegiem pod namiotem, wysoko w górach, a tu leje?! To sobie wybraliśmy miejsce na urlop, trzeba było na Hel jechać! Tak, wiemy, że u Was słonecznie... Trudno, lecimy, samochód na miejscu mamy, najwyżej uciekniemy na południe do USA. 
W Vancouver okazało się że mamy farta, bo ostatnie 2 dni słońca będą, no super. Samo miasto bardzo zielone, pięknie położone-przy zatoce, między górami, niedaleko fjord. Idealne miejsce na chodzenie po górach, pływanie żaglówka, sporty zimowe i dla paralotniarzy :) Mieliśmy to szczęście, że po najciekawszych miejscach obwiozła nas Ewa- znajoma poznana na szlaku na Kauai :) Dzięki temu mieliśmy informacje z pierwszej ręki o okolicy. Byliśmy w Lynn Canyon-straszne tłumy, na Grouse Mountain-tu bardzo fajnie, tłumy zostały akurat na pokazie ciosania drewna, w Stanley Park- super park, olbrzymi i bardzo ciekawy. Miasto ma wiele więcej do zaoferowania, ale mieliśmy nie cały dzień na to. Co jeszcze o Vancouver? Straszne korki (tylko 2 mosty!), mrugające zielone światła (jeżeli pieszy ma przycisk do przejścia), czarne wiewiórki i ...gryzli! Dowiedzieliśmy się od Ewy, że tutaj gryzli przychodzą do ogródka na owoce, a jak się trafi niewychowany, to i kupę po sobie zostawi. Świnia nie niedźwiedź! A jak taki spaceruje po ulicy, to nie ma, że praca, że szkoła, wszystko musi poczekać.
Sprostowanie- po Vancouver chodzą czarne niedźwiedzie, a grizzly na trasach w górach, więc nie ma się czego bać ;) tym bardziej, że jesteśmy uzbrojeni w gwizdek!


Następnego dnia ruszyliśmy na szlak pod szczyty The Lions. Podejście intensywne, przewyższenie 1300m na 8km i o ile pod górę OK, to schodzenie ta sama droga nie jest już przyjemne. Na szczęście dzięki Ewie mieliśmy możliwość przedłużyć szlak i zejść w innym miejscu, bo zgarnęła nas raniutko z docelowego parkingu i zawiozła pod początek trasy. Cudowna kobieta! Mało tego, na szlaku czekała na nas wiadomość pod kamieniem, którą Ewa zostawiła dla nas, bo szła ta trasa parę dni wcześniej i znaleźliśmy! Ekstra! Dodatkowo wiąże się z ta wiadomością niezła historia, przytoczę ją poniżej.
Weszliśmy pod Lwy pogwizdując czasem na misie (Gab robił za głównego gwizdkowego, jak dotychczas skutecznie), zmachaliśmy się, ale widoki nagrodziły trud. Pogoda przepiękna (ten ostatni słoneczny dzień), pora ruszać w drogę powrotna, ta dłuższa, ale ponoć łatwiejsza...taaaak, okazało się, że trasa powrotna miała na celu przejść przez wszystkie szczyty po drodze...dwa od Niepotrzebnej góry (Unnecessary Mountain-właśnie dlatego niepotrzebnej, bo na trasie) i jeszcze St Marks... Super malownicza trasa, widoki na obie strony zbocza i w tył na Lwy, po drodze dwie liny do wciągnięcia się, całość ok 20km, dość męcząca, ale zdecydowanie warta polecenia!

Historia Ewy:
"Z wiadomością dla Was pod kamieniem, która była decyzją chwili, miałam też trochę ubaw. Największy kawałek papieru jaki znalazłam w swoim plecaku to był plaster, więc na nim napisałam.
Nie minęła nawet minuta i na trasie w dół potknęłam się i leciałam w dół po kamlotach, oczywiście drąc sobie na nich kolana. Całe szczęście, że trafiłam na iglasty krzak i na nim się zatrzymałam, a przynajmniej tak myślałam. Odetchnęłam, że już po wszystkim i w tej samym ułamku sekundy plecak, wciąż trzymający się na moich ramionach, przeleciał nad moją głową i pociągnął mnie w dół ponad krzakiem. Całe szczęście jakoś to przeżyłam i nawet się uśmiałam, akurat Wam napisałam, ze mam nadzieję, ze się plaster nie przyda, a tu moja pierwsza wywrotka."

Plaster się nam nie przydał, a widoki mieliśmy cudowne, więc życzenia Ewy się nam spełniły :)

 
I to by było na tyle w temacie ładnej pogody, przynajmniej do tej pory. Następnego dnia wjechaliśmy na See to Sky Gondola. Mgła, a raczej chmura jak mleko i pada, ale dzięki temu mało ludzi na szczycie więc udało nam się zrobić rewelacyjne zdjęcie mostu linowego. Trochę się poprzejaśniało, to jakieś krótkie szlaki udało nam się przejść, co prawda z widokami było słabo. Kolejnego dnia w planach był szlak na 2 dni, no ale pogoda.... 
Postanowiliśmy uciekać w stronę gór skalistych, z tylko krótkim rozeznaniem terenu w Whistler. Wjechaliśmy częściowo gondola, żeby zobaczyć lodowiec i wybraliśmy się na krótki spacer na szczyt góry Whistler. Kolorowe, krzyczące zwierzęta z aparatami nie robią na świstakach wrażenia. Na górze zastały nas czapy śniegu, deszcz zmieniający się w grad i wszechobecna chmura skutecznie zasłaniająca wszystkie widoki. Co nie co odsłoniło się w trakcie przejażdżki na drugi szczyt Blackcomb gondola Peak to Peak (bijąca rekord Guinesa w długości liny bez podwieszenia-3km pomiędzy słupami). Tam jeszcze czekała nas jazda, w tych wspaniałych warunkach pogodowych, wyciągiem krzesełkowym na dół...na szczęście sprzedawali "gorący cydr na drogę" :) Oj przydał się!




Truchcikiem w deszczu do samochodu i w 8h drogę w kierunku gór skalistych. Zdecydowanie British Columbia do poprawy- Garibaldi Lake, Panorama Ridge, Black Tusk - było w planach a pogoda nie pozwoliła. Jedziemy w stronę Alberty (kolejna prowincja Kanady), po drodze góry takie, że Gab to określił "Yosemitte na sterydach", jesień pokolorowała już lasy, a kolor rzek i jezior- turkus, czy też szmaragd, w deszczu również, bo kolor wynika z wypłukiwania czegoś tam z lodowca ;) Przy trasie, widzieliśmy karibu, niestety tylko od tej mniej reprezentacyjnej strony, bo żując trawę po prostu się na nas wypiął...
Parę ciekawych wodospadów na trasie się trafiło, a teraz przejazd przez Jasper do Banff.

Comments