Maui

 Aloha once again!

Już wiecie, że żyjemy i mamy się dobrze, a teraz będzie esej ;). Z wielką ulgą jesteśmy już na Big Island! Nie żeby Maui jako wyspie coś dolegało, wręcz przeciwnie, ale o tym później. Dlaczego z wielką ulgą? Otóż Maui była jedynym miejscem gdzie ja rezerwowałam nocleg, a nie Gab. Drogie noclegi były jak cholera... to wzięłam najtańszy (choc i tak drogi strasznie) i jakoś nie spojrzałam na opinie... Owy przybytek okazał się brudnym pokojem, z brudną ,wspólna dla 3 pokoi łazienką ,ze zdechłym karaluchem na umywalce. Trudno, zapłacone, noclegi drogie i nie mieliśmy czasu na zmianę. Od nie mycia się przez 3 dni nikt jeszcze nie umarł, a od zakażenia jakimś badziewiem na pewno, więc uznałam że się nie myję, niczego nie dotykam i śpię w śpiworze (dzięki opatrzności za wyposażenie kampowe i chusteczki nawilżane!). Gab to może i by wszedł pod ten prysznic, może nie, w każdym razie postanowił solidarnie śmierdzieć razem ze mną. Do tego zaczęłam sobie wizualizować łażące po nas (na pewno!) robale...nie ma mowy, bez wina nie zasnę! No to było wieczorami wino, równie wytworne co nasz Lokal, a co!


Na szczęście wyspa miała bardzo dużo do zaoferowania, a my mieliśmy tylko 2 dni na wszytko, wiec wstawaliśmy o 4 i ok 22 wracaliśmy. Udało nam się na tyle dogadać z duchem Maui, ze z prognozowanych 2 dni ciężkiego deszczu mieliśmy rewelacyjnie spędzony czas i upały :) 

Pierwszego dnia- Haleakale, najwyższy szczyt wraz z wygasłymi stożkami wulkanicznymi- po prostu kosmos! Krajobraz księżycowo- Marsowy. Zrobiliśmy tam ponad 20km na piechotkę, na końcowe 6km pod gore prawie wyzionęliśmy ducha. Gdyby nie to, że zaczynaliśmy szlak w chmurze i nie widzieliśmy jak nisko schodzimy (bo tu zaczynało się na szczycie), to nie poszlibyśmy tak daleko i dużo by nas ominęło, więc warto było się zmęczyć. Zaczęliśmy od wschodu słońca na szczycie. Wydawało nam się że tacy pierwsi jesteśmy i jedyni o tej porze...a tu przed samym szczytem okazało się że to event dla mas i nasz samochód już się nie zmieści na najwyższym parkingu  i musimy jechać na inny...no szlag! Miny nam zrzedły, ale prawdopodobnie na dobre wyszło, bo mieliśmy rewelacyjny widok! 

Dobra, słonce wzeszło, no to probujemy się wbijać na ten wyższy parking, bo tan zaczyna się szlak. My na parking, a te 200 samochodów odjeżdża...no co oni wszyscy, głupi czy jak? 1,5h toczyli się samochodami o 4 rano tylko na punkt widokowy?! Takie widoki, a tu ani jednego chętnego na zejście na dół? Ignoranci. 

Jako 2 samotni wędrowcy ruszamy na dół w chmurę, czuwa nad nami tęcza, bo idziemy w stronę lekko przebijającego się słońca. Ale tak nikt z tych 200 samochodów? Wcale? Ani jeden? Tylko my? A może o czymś nie wiemy..? Okazało się, że jednak ludzie są leniwi, a więc i głupi. Przecudowna trasa, bardzo mało turystów i to głównie jak my już wracaliśmy (Ha! Zleje ich przy powrocie). Za to my już o 14 wróciliśmy i można było wylegiwać się na pięknej piaszczystej, takiej typowo hawajskiej plaży.




Drugiego dnia jechaliśmy "the curviest road on earth"(najbardziej krętą drogą na Ziemi) i dosłownie i w przenośni ;) bardzo malownicza, ale... miała 617 zakrętów i 56 mostów, 52 mile (ok 80km) i 3h zajmuje przejazd. Wielkie brawa dla Gaba! Strasznie męcząca, a jednego dnia jechaliśmy nią 2 razy...the curviest po prostu. Na końcu był szlak, którym  szliśmy przez las bambusowy do wodospadu-las robi wrażenie i wiadomo już kto wymyślił te dzwonki drewniane-matka natura :) 


Później byliśmy w stolicy(Lahaina) i widzieliśmy plac z Banyan Tree. Olbrzymie drzewo, które tworzy las z korony, tzn. z gałęzi wypuszcza korzenie, które po osiągnięciu ziemi umacniają się tworząc pień. Z pozoru kilkanaście drzew to jedno i jedna wielka korona-ekstra! 

Następnego dnia już fruuu na Big Island...uff, nareszcie można będzie się umyć! Zostajemy tu do wtorku, później Oahu.

P.S. Nie, wszy nas nie oblazły. Big Island przywitało nas deszczem-a to się zdziwiliśmy ;)

Comments