Big Island

Big Island! 

O 10 rano wylądowaliśmy. Myślicie, że od razu popędziliśmy się umyć do nowego lokum? Nieeee, nasz napięty plan tego nie przewidywał, a więc siup w samochód i jedziemy na wulkan, może siarką będzie śmierdział, to nas czuć nie będzie. Tutaj jest czynny, dymi i z powietrza można zaobserwować lawę wewnątrz krateru. 

Ale standardowo, jak to na Hawajach, tam gdzie góra tam i chmura, a to oznacza deszcz. Dodatkowo szlak wokół wulkanu zamknięty-za bardzo dymił albo coś. Trudno, w tym deszczu i tak byśmy się nie wybrali. A krater z tego miejsca, no cóż- szara dziura i dymi na środku...w sumie czego oczekiwaliśmy? Tryskającej lawy jak fajerwerki? Byłoby super, ale takie cuda to tylko w Erze. Natomiast trzeba przyznać, że w nocy robi wrażenie i widać że żyje :)


Ruszamy trasą płynącej niegdyś lawy do oceanu-no to już całkiem nieźle wygląda i do tego znów upał, więc i jakieś szlaki zeszliśmy i zdjęcia ciekawe. 

Wracamy wcześnie żeby się spakować i wyspać przed wielką, 2 dniową wyprawą do doliny Waimanu.  Mamy informacje, że nie padało, damy radę przejść dwie rzeki z tobołkami i złamaną ręką. 

Nasze nowe miejsce noclegowe okazało się rewelacyjne, z hamakiem na tarasie i widokiem na ocean, a właścicielka zostawiła nam banany i papaje ze swojego ogródka-pycha! Postanowione-Gab będzie rezerwował noclegi. A odgłosy nocy są tu wręcz jak z Archiwum X, nagraliśmy, sami usłyszycie :) 

Te dźwięki wydają żabki coqui :)


Wszystko pięknie, tylko co? Leje! A my jesteśmy blisko naszej doliny docelowej! No uwzięły się te wyspy! Może szybko przejdzie? Nie przeszło...ulewa cala noc. Nie będę powtarzać naszych wiązanek, bo przecież po co targaliśmy namiot i resztę... Za to nie było potrzeby wstawać o 4, no to przynajmniej możemy się po raz pierwszy wyspać! Czyli pobudka o 6 i jedziemy chociaż pół szlaku przejść. Przeszliśmy. Gab nawet przeszedł pierwszą rzekę-powoli, bo nurt mocny, bez plecaka i tyłek zmoczył. Ja bym miała już duży problem z przejściem...a to miała być ta lajtowa. Do tego ewidentnie nad doliną, w której mieliśmy się rozbić, leje. Dobra decyzja, jakoś lżej na sercu, ale nadal szkoda... 


No nic, jedziemy od drugiej strony na czwartą taką dolinę, tam też jest szlak na dół. Widoki super i zdążyliśmy się trochę zmęczyć-dzień dobrze spędzony. A po drodze... "Jak w Irlandii!!!"(nie, nie byliśmy nigdy w Irlandii, ale samo się tak nasuwało ;) ). Cudowne zielone łąki, łagodne góry i pagórki, a na nich czarne jak węgiel krowy. Przepięknie! Gab tak się zauroczył, że już zaczął rozprawiać o wyprawie do Irlandii. Nie uwierzylibyśmy, że to Hawaje. Zresztą co się kojarzy z Hawajami? Białe, piaszczyste plaże z palmami dookoła i cudowna turkusowa woda. A na lotnisku powinny stać śliczne Hawajki w spódniczkach z trawy i kwiatki na szyje zakładać. Nic z tego. Niestety? Na zdjęciach mamy o niebo ciekawsze, wspaniałe i niepowtarzalne Hawaje! 

Przez niezrealizowaną wyprawę mieliśmy przynajmniej czas żeby troche zwolnić, wyspać się i inne takie tam bardzo przyjemne rzeczy ;) na przykład objadanie się owocami :) Zajadamy się papają, bananami jabłkowymi (tak się nazywają, ale też smakują, Gab od razu stwierdził, że jak krzyżówka z jabłkiem, zanim się dowiedzieliśmy jaka to odmiana), ananasami (bialy- miodzio!), rambutanem (jak ktoś woli - hairy balls "włochate jaja" ;)) i innymi. Natomiast chyba najbardziej zapadnie nam w pamięć guawa, która bardzo często rosła wzdłuż szlaków, więc objadaliśmy się do ulania. Smak jest trudny do opisania, bo jest bardzo specyficzna. Za to zapach fermentującej pod krzakiem guawy mogę Wam przybliżyć, bo chyba każdy kiedyś był w toi toi'u...


Zabijając wolny dzień dość daleko się wypuściliśmy i tu wielkie brawa dla kierowcy- długa, żmudna trasa. A że kierowca jest rownież kucharzem, tragarzem i praczką, za to dziękuję Mu baaardzo i należy Mu się...no coś wymyślę ;).

Moja ręka skiśnie/zbutwieje/zgnije albo ją wcześniej sobie odgryzę...zdecydowanie mam dość. Jedynie morale mi rosną jak na szlakach jestem nazywana "trooper", czyli żołnierzem/komandosem ;)

Jutro wylot na Oahu, do Honolulu. Tam 2 dni na miejscu i trzeciego wylot na stały ląd. 

Comments